Nazwy są różne – u mnie w domu zawsze mówiło się faworki. Pięknie też chrust nazywają Anglicy: angel wings … Jednak beż względu na nazwę, faworki są pyszne i żeby nie były tak tuczące, z pewnością robiłabym je częściej 🙂
Z racji zbliżającego się Tłustego czwartku, proponuję Wam dzisiaj przepis właśnie na faworki, ale przepis wyjątkowy. Pochodzi on ze starego zeszytu mojego dziadka, który w czasie wojny został wywieziony na roboty do Niemiec. Tam każdą wolną chwilę poświęcał na zapisywanie ciekawych receptur. Ten zeszyt, to jedyna pamiątka po dziadku, jaka mi pozostała, więc jest dla mnie ogromnie cenny.
Składniki:
3 jajka (3 żółtka i 1 białko)
2 kostki smalcu
1 łyżka śmietany
3 łyżeczki spirytusu
1 czubata łyżka cukru pudru
mąka – tyle ile zabierze ciasto
Wykonanie:
Na początek na małym gazie roztapiam smalec.
Rozdzielam żółtka od białek. Do żółtek dorzucam cukier puder i mieszam. Następnie dodaję śmietanę – mieszam. Dolewam spirytus – mieszam.
1 białko ubijam na sztywną pianę i delikatnie przekładam do miski z masą żółtkową. Mieszam ostrożnie za pomocą łyżki.
Teraz pora na mąkę. Dodaję ją stopniowo i mieszam najpierw za pomocą łyżki, a potem wyrabiam ciasto ręką. Dodaję tyle mąki, aby powstała mi zwarta, gładka kula ciasta.
Teraz przez 3-5 minut energicznie biję ciasto wałkiem usuwając ten sposób z niego pęcherzyki powietrza.
Ciasto dzielę na 4 części i każdą cieniutko wałkują, tak cienko, że ciasto jest prawie prześwitujące. Radełkiem tnę paseczki. Robię nacięcie po środku każdego paska i przekładam jeden koniec faworka przez otwór.
Faworki kładę na gorący smalec i smażę 10-20 sekund z każdej strony. Wykładam na papierowy ręcznik, aby pozbyć się nadmiaru smalcu, choć już alkohol, który dodałam do ciasta ma zapobiec wchłanianiu przez nie tłuszczu. Faworki podaję posypane cukrem pudrem.
Smacznego!!!